Rejs po Czarnogórze


Ahoj! Wszystkich miłośników żeglarstwa zapraszam do przeczytania mojej przygody, którą przeżyłam wraz z moją załogą. Był to niezapomniany czas, w którym mogłam doświadczyć życia na morzu. Choć czasami mieliśmy trudności lub flautę zawsze mogliśmy polegać na naszym wspaniałym kapitanie, który nieraz poradził sobie z problemami.
Nasza przygoda zaczęła się porcie „Lazure Marina”, skąd wypożyczliśmy żaglówkę.

Przepiękny port z plażą obok zachwycił nas wszystkich. Od razu po zatwierdzeniu wszystkiego, rozpakowaliśmy się i zrobiliśmy zakupy na najbliższy tydzień. Już nie mogłam się doczekać aż wypłyniemy, niestety musiałam poczekać do jutra, ale na szczęście mogłam liczyć na opalanie i pływanie w morzu. To było niesamowite uczucie zanurzyć się w wodzie w tak upalny dzień. Wraz z moją współlokatorką kajuty leniuchowałyśmy na wodzie przez długi czas, specjalnie na tą okazję zabrałam moje ukochane płetwy oraz okularki. Pod wodą świat wydawał się jeszcze piękniejszy, na reszcie mogłam wypocząć po długiej podróży. Wieczorem podjechaliśmy na główne miasto, aby uraczyć się przepysznymi owocami morza oraz widokami.

Na drugi dzień mieliśmy zaplanowane, aby wypłynąć rano i dotrzeć do pewnej miejscowości zwanej Kotorem. Niestety w tej miejscowości plaży nie było, musieliśmy się uraczyć szlauchem, który także dobrze spełnił swoją rolę . Gdy zrobiło się już chłodniej, wybraliśmy się na miasto, gdzie można było kupić pamiątki, coś zjeść oraz oczywiście można było spotkać dużo kotów, które są wizytówką miasta. Najpiękniejsze widoki były nocą, gdzie oświetlone miasto oraz jego mury były nieziemskie.Niektórzy odważni nawet wchodzili z latarkami na „Samotne wzgórze”, które nocą może być niebezpieczne przez ilość krętych schodów i kamieni.




Następnym przystankiem w naszej podróży była piękna zatoczka, w której przystanęliśmy na bojce. Na wybrzeżu znajdowało się małe miasteczko do którego podwieźli nas pracownicy tego kurortu. Tam planowana była kolacja, oczywiście z owocami morza- trzeba przecież wykorzystać pobyt na morzu.

Większość spędzonego tam czasu wykorzystaliśmy na kąpiel i opalanie. Choć nie można było zobaczyć dna, często można było zobaczyć ławice srebrzystych ryb, za którymi można było pogonić.

  

Najlepszą rzeczą, jaką można zrobić podczas postoju “na dziko” jest obserwacja gwiazd, kiedy najlepiej je widać. Często obserwowałam gwiazdy podczas tej wyprawy leżąc na plecach kołyszącego się jachtu, a w tle słysząc śmiech oraz szanty śpiewane przez współzałogantów. Najlepsze uczucie w życiu,kiedy można pobyć chwilę samemu i porozmyślać na łonie natury. Niestety nie udało mi się zaobserwować wschodu słońca, gdyż wstając wcześnie nie uwzględniłam że słońce wychodzi zza gór i w międzyczasie poszłam popływać, a następnie położyłam się na pokładzie czekając, ale zasnęłam. No cóż...może innym razem.

 

Kolejny dzień spędziliśmy żeglując znowu na bojkę, podczas żeglugi można było dokształcić się w kwesti węzłów, poopalać się, stanąć za sterem pod okiem kapitana oczywiście. Tam plan był podobny do dnia poprzedniego. Przy okazji można było zobaczyć mecz w knajpie jedząc ;)

 

 

Następnym przystankiem był port Bar, tam można było zobaczyć  pięknie oświetlone budynki oraz przejść się kolorowo-oświetloną główną ulicą.  Ważnym elementem życia nocnego miasta były knajpki, w których grała muzyka do późna.

 

Podczas wschodu słońca można było zrobić przepiękne zdjęcia uwieczniające magiczną chwilę. To najbardziej zjawiskowe zdjęcie jakie udało mi się uchwycić podczas rejsu. Niestety to był nasz ostatni port.

 

W drodze powrotnej mogliśmy jeszcze podziwiać skaliste zbocza brzegu oraz wybudowane na nich miasta.

I to już koniec tego cudownego rejsu po Czarnogórze...niesamowite przeżycie. Można by jeszcze wiele opowiadać, ale najważniejsze w tym wszystkim było żeglowanie, które było niesamowitą frajdą. Zapomniałam wspomnieć o najważniejszych punktach programu, które nie do końca były planowane...raz mieliśmy przygodę ze spadającym z masztu radarem, który wpadł do wody. Na szczęście nie było nikogo opalającego się na pokładzie, bo inaczej mielibyśmy wycieczkę do szpitala. Ciężko było wyłowić ten radar, który kołysany przez mocne fale nie chciał dać się złapać, było blisko, żeby jedna osoba wpadła do wody. Wszystko skończyło się dobrze i dla załogi i dla radaru.

Więc drodzy czytelnicy gorąco zachęcam do przeżycia przygody, którą na pewno będziecie dobrze wspominać. Kto nie chciałby przecież zjeść dobrego jedzenia, pożeglować i popływać. Nigdy nie jest za późno na żeglarstwo. To styl życia, który sprawia, że każdy moment wydaje się ciekawszy.

 

Autor: Agata Kapica/ KŻ Ziemowit

Kapitan: Hornet

Członek KŻ: Luiza