Dodekanez w maju.
15 maja 2022r wyruszamy na Kos, gdzie przy keji B czeka na nas Lagoon42, Sy Blade, chociaż jako że katamaran, to powinien się nazywać chyba DubleBlade. Przylatujemy bardzo wczesnym rankiem, więc po wcześniejszym uzgodnieniu z armatorem lokujemy się w kabinach i poznajemy wnętrze bardzo wygodnego i komfortowego jachtu. Poza standardowym wyposażeniem posiada klimatyzację i agregat prądotwórczy, brakuje odsalarki, ale zgodnie przyrzekamy, że będziemy oszczędzać wodę.
W godzinach przedpołudniowych , pomimo niedzieli, kontaktujemy się z przedstawicielami armatora i po załatwieniu formalności (kaucja 3000euro) i przejęciu „inwentarza” jachtowego, odpalamy wszystkie silniki i w morze. W marinie Kos panuje zwyczaj, że jachty wychodzące i wchodzące mają obowiązek zgłosić się do bosmana i uzyskać zgodę na manewry portowe.
Słońce stoi w zenicie i jak na Grecję przystało zaczyna nas , lud północy, ogrzewać. Dobrze, że wiatr, który zdecydowanymi podmuchami z północnego wschodu wypełnia nasze żagle, chłodzi też nasze nie przywykłe jeszcze do upałów ciała. Naszym celem jest wyspa Kalymnos, gdzie zawijamy około 1700. Na keji wita nas i pomaga obłożyć cumy rufowe (kotwica z dziobu) sympatyczny marineros. Oświadcza, że za pomoc przy cumowaniu i odniesienie śmieci liczy na wolne datki, wystarczyło 5euro. Za postój z prądem i wodą płacimy urzędnikowi portowemu 17euro, wskazał miejsce gdzie pomiędzy 0900, a 1800 możemy skorzystać z prysznicy(5eouro) w siedzibie lokalnego klubu żeglarskiego i przywozi przedłużacz, bo nasz jest zbyt krótki. Czas na zwiedzanie najbliższej okolicy, wędrujemy na kamienistą plażę, woda jeszcze w morzu nie nagrzana, ale cieplejsza niż w Bałtyku latem. Po plażowaniu wybieramy tradycyjną grecką tawernę racząc się lokalnymi przysmakami i lokalnym winem. Na jacht wracamy już w pełnym blasku gwiazd i księżyca.
O świcie, jak się okazało, trzech naszych towarzyszy wybrało się na spacer w pionie, wdrapując na okalające port i miasto wzgórza. Po śniadaniu tankujemy zbiorniki wodą i ruszamy w drogę. Wiatr zmusza nas do halsowania, co przy słabych podmuchach nie jest takie proste, gdy płynie się katamaranem. Naszym celem jest pobliska wyspa Leros. Wejście do obszernej zatoki odsłania zabudowania uroczego letniskowego miasteczka. Cumujemy przy pomoście jest woda i prąd, ale niestety nie ma „socjalu”. Mamy o dużej pojemności zbiorniki na „szarą wodę”, więc problem dla nas nie istnieje. Spacer wzdłuż portowej promenady i po uliczkach sennego miasteczka został ukoronowany smacznymi lodami. Kolacja i wieczór przy lampce wina już na jachcie, a że mamy gitarę to szantowaniem umilamy sobie i innym czas.
Kolejny dzień rejsu, jest słońce, jest wiatr i błękitna przestrzeń, aż do widnokręgu nie zmącona (przez jakiś czas) zarysem lądu. Docieramy do „bezludnej” wyspy Levitha.             W zatoce miejsce na bojce, woda przejrzysta zachęca do kąpieli i nurkowania. Na wyspie mieszka tylko jedna rodzina, która prowadzi tawernę na wzgórzu. Po wyspie samopas wędrują stada kóz, które jak się okazało trafiają do menu w tejże tawernie. Przed zachodem słońca podpływa pontonem do jachtów stojących na bojkach właściciel tawerny i zaprasza na kolację. Jeżeli ktoś nie ma ochoty to ponosi opłatę za bojkę 8euro. My wyruszamy do tawerny. W małych ilościach kosztujemy frykasów mięsnych (kozina), warzywnych i owoców morza z rybą włącznie. Wszystkie potrawy wyśmienicie przyrządzone, w większości na grillu, do kompletu wino greckie. Na pokładzie lądujemy o zmroku, jeszcze przed snem lampka wina i kilka akordów z gitary.
Już po śniadaniu, klar na pokładzie i wychodzimy w morze opuszczając uroczą „bezludną” wyspę. Płyniemy na północny wschód, naszym celem jest wyspa Leipsi. Wiatr tężeje, ale ten dopiero silny ma się pojawić po północy.  Jeszcze spokojnie, wpływamy do portu. Betonowy pomost, brak muringów, więc rzucamy kotwicę. Pomaga nam, odbierając cumy, przesympatyczny bosman. Na keji pojawił się też właściciel jednej z  restauracji, ubrany w firmowy strój zaprasza nas do siebie na kolację, warto było tam wpaść na małe co nieco, smacznie i miła obsługa. Nie spodziewaliśmy się, że muliste dno nie trzyma tak dobrze kotwicy. Około 0200 zaczęła się zapowiedziana wichura. Poprawiamy odbijacze, wybieramy łańcuch kotwiczny, a gdy wiatr przybiera na sile jeszcze próba ponownego kotwiczenia na dłuższym łańcuchu (w sumie ponad 70m). Niestety, kadłuby katamaranu mają taką powierzchnię boczną, że podmuchy wiatru (wiało do 9) skutecznie zrywają kotwicę. Po konsultacji z bosmanem odchodzimy od pomostu i stajemy longsaid przy keji dla lokalnych łódek rybackich. Zostajemy w porcie jeden dzień dłużej.
Do kresu naszej wędrówki (marina Kos) mamy około 70Nm, więc wychodzimy wczesnym ranem, przy cichnącym już wietrze 5 do 6 w porywach. Całą drogę w baksztagu, stan morza 5. O 1400 wiatr ucichł, trochę deszczu i około 1600 stajemy w kolejce po paliwo. Trochę to trwało więc dopiero o 1800 cumujemy przy pomoście B w marinie. Przyszedł czas na podsumowanie rejsu, tradycyjny toast za cudowne ocalenie i kapitańską kolację.
W sumie przepłynęliśmy 136Nm odwiedzając cztery wyspy Dodekanezu, spędziliśmy na wodzie 42 godziny, pozostały czas był przeznaczony na zwiedzanie, plażowanie, nurkowanie i biesiadowanie przy akompaniamencie gitary.


Spisał Kpt. Hornet